MakroRecenzja: Kombinezon Bojowy Gundam Wing: G-Unit (2004)

Patrzę na tytuł tego tekstu i płaczę. Egmont poleciał po całości z tłumaczeniem tytułu…
Idąc tokiem planu, który opisałem  poprzednim tekście, zapraszam was do zapoznania się z moją recenzją mangi wydanej w roku 2004 jako trzy ostatnie tomy serii Gundam Wing.

G-Unit (oryginalny tytuł to New Mobile Report Gundam Wing Dual Story: G-UNIT), to manga (japoński komiks), której pierwsze wydanie miało miejsce w latach 1997 – 1998 na łamach Comic Bom Bom.
Za historię i rysunki odpowiedzialni są Koichi Tokita, Hajime Yadate oraz Yoshiyuki Tomino.
Polskie wydanie otrzymaliśmy dzięki wydawnictwu Egmont w roku 2004 jako trzy ostatnie tomy w serii Gundam Wing.

Historia G-Unit to, w nowomowie, side story do Winga. Fabuła tych trzech tomów dzieje się równolegle do wydarzeń z serii anime/manga, czyli na przestrzeni roku czasu. Zaczyna się w podobnym okresie, co „Operacja Meteor” i kończy się w czasie wydarzenia znanego fanom Wing’a jako „Eve War”.
Komiks opowiada nam przygody braci Adina i Odela Barnet (oryg. Bernett), pilotów prototypowych maszyn bojowych, wyposażonych w specjalny system zwiększający zdolności bojowe pilota.
Czytając te trzy tomy, jesteśmy światkami konfliktu między braćmi a OZ Price (odłamowi grupy OZ – główny antagonista w serii Wing -, który posiada pełną autonomię działań).
Klasyczna gundam’owa historia. Narwany pilot nastolatek, tajemnicza postać w masce, walki robotów i złodupce, którzy pojawiają się by zginąć.
Nic dodać, nic ująć.

W mojej opinii, G-Unit cierpi na przypadłość Winga. Fabuła jest ok, zwroty akcji nawet ciekawe i pomysłowe, kreska trochę w archaicznym stylu lat 80’tych. Ale, przypadłością Winga było to, że w trzech tomach zamknięto wydarzenia, rozłożone na przestrzeni jednego roku. Fakt, w serii-matce było to bardziej odczuwalne, ale rozciągnięcie G-Unit na kolejne tomy by mu nie zaszkodziło.
Wręcz dałoby miejsce na rozwój antagonistów. Bo jak jeszcze główny bohater rozwija się i zmienia, tak „Ci źli” pojawiają się i giną. Dosłownie pojawiają się, nie wnoszą zbyt wiele, znikają. Równie dobrze mogłoby ich nie być.
Tak, mam na myśli te dwie siostry głównie.
A ostateczny boss jest w sumie niezbyt złożoną postacią. Ma jakąś spinę z antagonistą głównej serii. I tyle.

Na szczęście, nie musimy znać oryginału, żeby spokojnie czytać ten komiks. Jako że jest to „side story”, to fabuły w żaden sposób się nie zazębiają. Dwa, może trzy wspomnienia o wydarzeniach i postaciach z głównej serii. Wystarczy zignorować i czytać dalej.

Ogromnym plusem tego komiksu jest projekt i rysunek maszyn. Jest to najlepsza (zaraz po minikomiksach na końcu każdego tomu) część tej miniserii.
Geminass 01, Geminass 02, Griepe… aż mam ochotę kupić modele tych maszyn 😀
Ciekawym zabiegiem jest to, że te projekty delikatnie, w drobnych detalach i kolorystyce nawiązują do innych, bardziej znanych Gundam’ów, takich jak m. in. Gundam Mk-II z serii Zeta Gundam.

 

Teraz czas na najmniej przyjemną część tej recenzji. Czyli poleci wiadro pomyji na polskie wydanie.
Zacznę od rzeczy widocznych na pierwszy rzut oka. Rok 2004 był cholernie płodnym okresem na polskim poletku mangowym.
Królowały wydawnictwa J.P. Fantastica i Waneko.
I wiecie co? Tomik wydany przez J.P.F, który kosztował 16 zł, był na kredowym papierze. Często też posiadał obwolutę (Hellsing, Wolf’s Rain, Record of Lodoss War i wiele innych). Tutaj? Obwoluty brak i papier jakby z gazety codziennej typu Wyborcza, czy Fakt.
A tłumaczone były z oryginału.
Tutaj? Tłumaczenie z trzeciej ręki. Tak, Egmont tłumaczył i oryginalnego Winga, jak i G-Unit z języka niemieckiego.
To widać, bo ludzie odpowiedzialni za tłumaczenie i DTP pozostawili kilka smaczków tu i ówdzie.
W samym side story tłumaczenie jest cholernie nie spójne. Jaki jest sens tłumaczenia tytułu, skoro niektóre nazwy w środku komiksu pozostają bez zmian?

Do tego dialogi… takie sztywne czasami… jak pal Azji 😉
Apropos DTP. Mistrzowie fotoszopa, którzy pracowali przy całej linii Gundam Wing mieli okroponą tendencję do psucia grafiki, kiedy podmieniali onomatopeje. Ewidentna amatorszczyzna. Przez co, świetne kadry stają się zamazane i nieczytelene.

Chyba czas podsumowań.
Historia ok. Lepiej odbierałoby się ją, gdyby tłumaczenie było lepsze i wydanie ładniejsze.
Projekty robotów są ogromnym plusem. Minikomiksy na końcu tomów są skierowane głównie dla fanów Gundam’ów, którzy znają również inne serie, ponieważ żarty – też biednie przetłumaczone – celują w różne serie całego metawersum.

Komiksy raczej dla fanów i ludzi takich jak ja – cierpiących na kompulsywne posiadanie kompletnych serii 😉
Osobiście, czuję się zadowolony z lektury, jak i faktu, że dzięki pomocy miłej osoby mam komplet 🙂

 

Jako ciekawostkę-żarcik na koniec. Ze względu na to, iż seria G-Unit nie była dodrukowywana, to w dniu dzisiejszym jest rarytasem i białym krukiem na rynku wtórnym. Główną serię idzie złapać w rozsądnych cenach i bez większego problemu. Trafienie kompletu G-UNIT graniczy z cudem. Z reguły dostępny jest tom pierwszy, czasami trzeci. W cenach odrobinę zaporowych.
Szukając kompletu, trafiłem na ogłoszenie kogoś z Warszawy. Licząc na to, że są to komiksy, które zainteresują bardzo wąskie grono odbiorców, liczyłem na fajną cenę. W odpowiedzi zwrotnej dostałem cegłą w łeb. 90 zł za komplet trzech tomów, to zabójcza cena (w podobnym okresie, na znanym serwisie aukcyjnym, wisiał komplet dziewięciu tomów serii Wing za 120 zł).
Grzecznie podziękowałem i potem trafiłem aukcję, gdzie komplet kosztował 40 zł.

Mam tylko cichą nadzieję, że Egmont skończył z wydawaniem mang, bo to co zrobił z Wing’iem woła o pomstę do nieba…
A wy? Mieliście do czynienia z tą serią, bądź innym tytułem wypuszczonym przez to wydawnictwo?

Ten wpis został opublikowany w kategorii MakroRecenzja. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 Responses to MakroRecenzja: Kombinezon Bojowy Gundam Wing: G-Unit (2004)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.