Festiwal Fantastyki FALKON Lublin 2017 – Relacja

Kto by pomyślał, że wkręci mi się podróżowanie i imprezowanie?
Taki Projekt X tylko po mojemu. Na trzeźwo i z zakupami, i cosplay’ami.
W tym tekście chciałbym się z wami podzielić serią kolejnych przemyśleń i ogólną relacją z pierwszego dnia konwentu FALKON, który odbył się
w Lublinie (3 – 5 listopada 2017).

Targi Lublin to spory kompleks, który był w stanie pomieścić ogromne ilości ludzi. Wystawców ,jak i zwiedzających. Zaskoczony byłem faktem, że chętnych było w pierwszym dniu całkiem sporo (gdzie pierwszy dzień – z reguły – jest gorszy, bo wystawcy się dopiero rozkładają, nie ma zbyt wielu atrakcji etc.). Kolejeczka po opaski była całkiem spora, a wraz z moją Towarzyszką byliśmy tam godzinę po rozpoczęciu imprezy. Obiekt ogromny; dwie duże hale, z której pierwsza była salą wystawową (wiecie – stoiska, gadżety, zakupki, pokazy, etc.). Druga zaś była halą podzieloną dla „gier bez prądu” – przed wejściem była wypożyczalnia gier planszowych (oblegana mocno) – i „strefy gastro”, gdzie zmęczony geek mógł usiąść i zjeść (Magdą Gessler nie jestem, głodny też nie byłem, więc nie wiem czy dobrze karmili 😉 ).

Moim odwiecznym problemem z imprezami tego typu jest chroniczny brak czasu i organizacji. Albo brak magicznego pierdolniczka, którym Hermiona przenosiła się w czasie…
Szlag… by trafił, był tam TARDIS i to otwarty. Trzeba mi było go ukraść i wtedy mógłbym ogarnąć wszystkie panele i atrakcje.
Wybór był spory. Warsztaty z pisania recenzji (z których zrezygnowałem, bo wymogiem była znajomość Mrocznej Wieży Kinga :/ ), warsztaty szermierki mieczem LARPowym, sesje RPG/LARP, turnieje – ominął mnie Star Realms w Lublinie, ale mam nadzieję, że nie ominie ten we Wrocławiu (hasztag Gratislavia).

 

Hasłem przewodnim konwentu było Join The Federation. Nadawało to dodatkowego smaczku sci-fi i kosmicznych bitew (aktualnie zaczytuję się serią Zaginiona Flota wydana w Polsce przez Fabrykę Słów, stąd też skojarzenie).

Po trzyakapitowym wprowadzeniu, wypadałoby przejść do szczegółów. Wyjątkowo zacznę od minusów i problemów, które napotkałem na swojej drodze. Jestem leniwą małpą nielubiącą stać w kolejkach, więc zdziwiło mnie to, iż nie było możliwości zakupu biletu on-line. Niby pierdoła, ale skróciłaby kolejki prawdopodobnie o połowę. Drugim zgrzytem był brak możliwości zapłacenia kartą przy kasach akredytacyjnych. Dobrze, że przewidziałem taki potencjalny bieg wydarzeń i zabraliśmy ze sobą gotówkę. To byłby koniec marudzenia.

Powyższe „problemy” schodzą na dalszy plan, kiedy się spojrzy na to, jak dobrze zorganizowany był to konwent. Przygotowano dziesięć kas, które bardzo sprawnie obsługiwały wszystkich gości (była też jakaś kasa VIP, ale że jeszcze nie jestem wystarczająco ważny, to mnie ona nie interesowała 😉 ). Nie trzeba było się stresować w kolejce, bo „kontrola ruchu” pilnowała, aby każdy sprawnie i szybko mógł zdobyć opaskę, identyfikator i bon na pakiet powitalny. Jako, że byłem tylko w piątek, to mi przypadł kolor niebieski. Ludzie zaangażowani w obsługę festiwalu zasługują na pochwałę! Pomogli z opaskami, odpowiadali na moje najdurniejsze pytania odnośnie robienia zdjęć (może się to wam wydawać głupie, ale jakoś tam mam, że wolę zapytać o pozwolenie – w końcu nie byłem oficjalnym fotografem, ani nie miałem akredytacji medialnej. Taki zwykły szarak z Szarakowa z malutkim blogiem). Pozwolenie dostałem, więc ruszyłem zwiedzać.
Śmieję się do siebie, bo to mało prawdopodobne, żeby ktoś z organizatorów FALKONu czytał moją relację z MFKiG w Łodzi, ale broszury informacyjne były idealne. Dwie książeczki – jedna A4, druga B5 – z czego pierwsza zawierała skondensowane informacje o programie i mapki, które były na początku informatora, druga – znacznie grubsza – zawiera w sobie rys historyczny lubelskiego fandomu, listę gości wraz ze zdjęciami, obszernie opisany program wydarzenia. I nie jest to suchy tekst. Całość okraszona klimatycznymi grafikami. Pełen profesjonalizm, który powoduje to, że prawdopodobnie zostanę stałym bywalcem tego konwentu.

Większość czasu spędziłem na hali z wystawcami. Boże, gdzie są moje miliony, które chciałem tam zostawić?!? Nie wiadomo, w jakim kierunku patrzeć. Z jednej strony stoiska, z drugiej pokazy, a z trzeciej cosplayerzy. Spora część stoisk to stali bywalcy takich imprez (Kakuzu, Grumpy Geeks, Magma Shop, widziałem nawet sklep komiksowy z Łodzi, Raven Store – wspominałem o nich w poprzedniej relacji, jako o tych ludziach, którym się drukarka popsuła w trakcie festiwalu. Rozmawiałem chwilę i wiem, że już wszystko gra i działają dalej. Ubolewam, że nie wróciłem po gadżet z nadrukiem. Co się odwlecze, to nie uciecze 😉 ).

Trzymając się jeszcze wątku wystawców, muszę wam opowiedzieć kilka niezwykłych doświadczeń.

Zacznę od Fabryki Słów. Zostałem na to stanowisko zaciągnięty niemalże siłą. I nie żałuję. Panie, z którymi miałem przyjemność rozmawiać, były przesympatyczne i profesjonalne. Słuchały tego, jak zachwycam się Zaginioną Flotą, odłożyły dla mnie trzy najnowsze książki z tej serii i jeszcze podsunęły kilka innych lektur, które zachwalały „jeśli podoba Ci się Campbell, to ta seria na pewno przypadnie Ci do gustu” (oczywiście jest to parafraza 😉 ). Przepraszam Fabrykę Słów, jeśli nietaktem było mówić o tym, że czasami kupuję używane książki. Mam nadzieję, że się nie gniewacie. Ja tak mam. Jestem trochę niezręczny społecznie.
I ta niezręczność społeczna dała swój popis podczas rozmowy z Panem Andrzejem Pilipiukiem – autorem serii książek o Jakubie Wędrowyczu (ja i mój tata jesteśmy miłośnikami tej serii i prozy Pana Andrzeja) – gdzie dopadła mnie trema i stres „bo to znany autor i ja czytam Jego książki”. Jak mi teraz wstyd, bo klepałem bzdury. Całą sytuację uratował Pan Andrzej, bo kilkom zdaniami rozbawił mnie i towarzystwo wokół, i cały stres minął. Nie spodziewałem się tak miłego i zabawnego spotkania. Udało mi się zdobyć Jego autograf dla taty (następnym razem poproszę o autograf dla siebie!) i zrobić z Nim kilka zdjęć. Zaproponowano mi mały cosplay w stylu Jakuba i możliwość posadzenia swojego tyłka na „tronie”. Kto był, ten widział, iż jest to nie lada tron. Prawdziwy i godny samego Wędrowycza (nie zdziwiłoby mnie, gdyby „pożyczyli” go sobie z jakiejś wojsławickiej sławojki 😀 ). Dano mi też butelczynę jakubowego bimberku, ale degustacji nie było. Może w lipcu? Na Dniach Jakuba Wędrowycza w Wojsławicach? Muszę sobie wpisać tę imprezę do „kalendarza obowiązkowych baletów”.

Po dłuższej sesji spacerowo-polującej na cosplayerów, trafiliśmy z Towarzyszką na stanowisko Game Factory. W sumie był to przypadek, bo wypatrzyłem u nich grę Star Realms, którą pamiętałem z TableTop (seria internetowa, gdzie Wil Wheaton (tak, Wesley Crusher ze Star Treka) wraz ze znajomymi geekowymi celebrytami przegrywa w gry planszowe 😉 ). Ja tylko zapytałem o cenę rynkową… a skończyło się tym, że przesiedzieliśmy tam ponad półtorej godziny!
A to wszystko dlatego, że padło pytanie od ekipy reprezentacyjnej, czy chce zagrać.
Oczywiście, że chciałem i zagrałem. Najpierw z instruktorem (naszej grze i objaśnianiu zasad przysłuchiwał się jeszcze jeden człowiek), który cierpliwie objaśniał zasady i mechanikę gry, polegająca na budowaniu talii – zaczynamy rozgrywkę z określoną ilością kart neutralnych, a w trakcie gry „dokupujemy” kolejne, lepsze okręty. Pojedynek przegrałem sromotnie. Games Factory, jeśli to czytacie – żądam rewanżu! 😛

Drugi pojedynek stoczyłem z kolegą, który na początku tylko się przyglądał poprzedniej rozgrywce. Gra powinna średnio trwać dwadzieścia minut – nasza rozgrywka rozciągnęła się do godzinnej potyczki między dwiema flotami kosmicznych pancerników. Był nawet zwrot akcji, kiedy został mi jeden punkt życia, a ja się z tego odkułem i wygrałem pojedynek. Bardzo miłym gestem ze strony Instruktora z Games Factory było to, że był w tym pojedynku arbitrem. Nie zostawił nas samych sobie, tylko odpowiadał na pytania i czasami podpowiadał, co On by zagrał w danej sytuacji. Na koniec podsumował nas, ze graliśmy bardzo defensywnie 😀 Nie minął się z prawdą, bo co przeciwnik zabrał, ja sobie dodawałem 😉 Muszę zaznaczyć dwa fakty. Pierwszym jest to, że StarRealms zostało bardzo dobrze zlokalizowane (wszystkie karty, instrukcje etc. zostały zgrabnie przetłumaczone, np. Stealth Needle – jedna z fajniejszych kart, bo potrafi skopiować inny okręt – została spolszczona do formy Igła Mimetyczna). Drugim faktem jest to, że pozwolono mi tę grę kupić 😉 I w niedalekiej przyszłości ta karcianka będzie jedną z recenzji na tej stronie. PS. Znalazłem już kolejną grę z ich katalogu, którą już bardzo chcę kupić 😉

Powoli zbliżamy się do końca. Zatem teraz wypadałoby napisać kilka słów o cosplayerach.
Spotkałem Najro, którą poznałem na MFKiG w Łodzi. Lubię Ją jako osobę i podziwiam za to, jakie cospleye tworzy. Jest zawsze sympatyczna i ciepła. Powspominaliśmy dziwnego fotografa z Łodzi, pośmialiśmy się. Kilka fotek się zdarzyło. Reprezentowała Warsaw ComicCon w stroju Ray z Gwiezdnych Wojen. Bez dwóch zdań – zrobiła to wyśmienicie. I znalazła jedyne słuszne zastosowanie dla tych paskudnych butów emu (te eskimoskie) 😉

Najro Cosplay Ideas – Rey

Cóż mogę wam powiedzieć. Sytuacja była taka sama jak w Łodzi. Sympatyczni ludzie w fantastycznych kostiumach. Nie będę się rozwodził nad tym, tylko pokażę wam te, które udało mi się sfotografować w piątek. Ci, co byli w pozostałe dni, mogli zobaczyć dużo większą liczbę osób odtwarzających swoje ulubione postacie.

Pulvis et umbra sumus – S.T.A.L.K.E.R.zy i Gopniki

Szpaku – Joker

Szlachcic (XVII w.) ze Stowarzyszenia Bractwo Rycerskie Ziemi Lubelskiej

Warhammer – fellhayncrafts

Olszi jako Star Guardian Janna

Poison Ivy (Majka) i Jason (SYRIUS)

Na sam koniec kilka słów podsumowania i podziękowania.
Dziękuję wszystkim, którzy ze mną rozmawiali, grali czy pozowali do zdjęć. Poprawiliście mi humor i nastój; daliście kopa pozytywnej energii i chęci do pracy nad kolejnymi wpisami. FALKONu było mi trzeba, aby móc się wyrwać z niemocy pisarskiej.
Dziękuję mojej Towarzyszce za to, że cierpliwie znosiła mnie i moje dziwactwa 😉 Przepraszam, że robiłaś za „osiołka” i nosiłaś moje książki 😉
Sam konwent? Miód malina. Wpisuję na listę imprez obowiązkowych i następnym razem postaram się zebrać więcej doświadczeń!
Dzięki ekipo organizatorska. Wykonaliście kawał solidnej i dobrej roboty!
A wszystkim tym, co nie byli w tym roku, polecam wybrać się na którąś kolejną edycję.

Byliście? Zwiedziliście? Kupiliście coś?
Na koniec pochwalę się zdobyczami 😉

Ten wpis został opublikowany w kategorii One Shot, Wypadkowa na Gigancie i oznaczony tagami , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.