Ponoć pisanie jest dobrym lekarstwem na złe samopoczucie. Niech będzie. Spróbuję.
Studium przypadku:
Budzę się rano. Po dwóch dniach chodzenia z dobrym, a nawet wyśmienitym humorem, dopadł mnie dół.
Mózg zachowuje się jakby dostał zespołu odstawienia.
Po konsultacji z zaprzyjaźnioną współlokatorką z farmacji, ustaliliśmy, że wypita w poniedziałek kawa (poczwórne espresso z syropem waniliowym), a dokładniej kofeina została już dawno zmetabolizowana.
Więc skąd ten stan „odstawienia”? I odstawienia czego?
Prawdopodobnie rozchodzi się o dopaminę.
Dopamina to takie cholerstwo w naszym mózgu, które odpowiada m. in. za motywację, poczucie celu etc.
Jeśli czujecie się przygnębieni i bez jakiegoś poczucia wartości i celu, to najprawdopodobniej macie niedobór dopaminy. Opcjonalnie jeszcze endorfiny (czyli endogenne morfiny, i jak się od tego cholerstwa nie uzależnić?).
Mózg potrafi się bardzo szybko uzależnić od tego syfu. Szczególnie, kiedy pojawia się bodziec, wywołujący nadprodukcję tych neuroprzekaźników.
Bodziec jest – czujemy się dobrze. Bodźca brak – wszystko jest o kant dupy rozbić.
Jeszcze pół biedy, jeśli bodźcem jest przedmiot. Co jeśli bodźcem jest osoba?
A my dostajemy zaburzenia obsesyjnego, potocznie zwanego zauroczeniem/zakochaniem?
Wtedy to jest dopiero przejebana sytuacja. Znaczy, przejebana kiedy jest to jednostronne.
Bo jeśli jesteś „tym kurewskim szczęściarzem” i udało Ci się zwrócić uwagę do tego stopnia, by Twoje zainteresowanie osobą zostało odwzajemnione, to nie masz tego problemu. Twój mózg pewnie jest cały czas szprycowany hormonami…
Zazdroszczę Ci trochę.
Ale, ja tu pitu pitu i odskoki od wątku.
Wracając do „jednostronnej, nieszczęśliwej miłości”.
W uproszczeniu: jedna strona nie widzi, druga ma kisiel zamiast mózgu.
Pierwsza (jak już się dowie) to nie wie co z fantem zrobić, druga dalej zachowuje się jak półmózgi nastolatek.
Krótki poradnik, jak się zachować w takiej sytuacji dam na koniec tego tekstu.
To fajnie działa, kiedy będąc w zasięgu „obiektu zainteresowań” jesteśmy w stanie góry przenosić, by w momencie gdy bodziec znika, zachowywać się jak narkoman na detoksie.
Tutaj przyjmuję swoją, męską perspektywę, bo nie wiem jak to z wami dziewczynami jest.
Czas na proponowane rozwiązania (oraz ich plusy i minusy).
Jeśli jest to jednostronne zakochanie, sprawa nie jest łatwa.
Można próbować przeczekać. Siedzisz i nic nie robisz z fantem. Po prostu czekasz. „Bo czas leczy wszystko. Zakochanie, urok i sraczkę”
Inna opcja, to mechanizmy obronne. Tłumienie uczuć to metoda dość skuteczna, ale pochłania masę energii i czasu. Osobnik zakochany, w trakcie tłumienia uczuć, może objawiać oznaki ignorowania obiektu zainteresowania (tzw. olej to). To, że ktoś Cię traktuje jak powietrze, nie zawsze znaczy, że próbuje zwrócić Twoją uwagę mechanizmem „miej wyjebane a będzie Ci dane”. Jeśli, przyjaciel/przyjaciółka mówi Ci, że koleś/laska, który/a na Ciebie leciał/a, mówi Ci że tak jest, to jest idiotą. I nie ma pojęcia o ludziach i ludzkich reakcjach na odrzucenie (jeśli do takowego doszło).
Są ludzie, którzy mają dobre serca i ich boli to zachowanie bardziej niż osobę, w której są zakochane. Oni w jakikolwiek znany im sposób próbują walczyć z samymi sobą. A jest to walka ciężka i wyniszczająca.
Tylko część palantów/zimnych suk stosuje metodę „oleję Cię i będziesz mój/moja” w warunkach codziennych.
Pozdrawiamy ich ciepło i serdecznie.
Metoda „klina” – czyli czym się strułeś, tym się lecz.
Jeśli nadal nie wiecie o co chodzi, to już wyjaśniam. Zmieniamy obiekt uczuć.
Zamiast obiektu A, wielbimy obiekt B. Metoda stosowana przez większość z nas. Najczęściej nieświadomie. Jest spoko, dopóki obiekt B nie dowie się, że jest tylko zamianą. To dość krzywdzące, bo traktujemy ludzi przedmiotowo.
Ja osobiście, wolę walczyć sam ze sobą, niż robić z kogoś klina, którym wybiję sobie inny klin z głowy.
Metoda ta jest spoko, w momencie, kiedy obie strony są nieświadome, lub są świadome i świadomie się na to godzą.
Można jeszcze przegadać sprawę z przyjaciółmi. Można też użalać się nad sobą cały czas. Można znaleźć sobie jakieś hobby.
Można pójść w autodestrukcje, poprzez nałogowe picie alkoholu i stosowanie innych środków psychoaktywnych.
Na „miłość” (czy jakkolwiek by zwał te zmiany chemiczne w mózgu) nie ma szybkiego i skutecznego lekarstwa. Życie nie jest jak ten obrazek z internetu, w którym ktoś mądry pisał „zakochałem się… ale potem zwaliłem gruchę i mi przeszło”.
Odkochiwanie się boli. Tak to już jest.
A teraz poradniczek dla „Obiektów zainteresowań, które nie chcą zainteresowania odwzajemnić”.
Po pierwsze. Tej drugiej osobie będzie tak czy siak przykro. Po prostu będzie to kurewsko mocno bolało. Tak to już jest. W kilku krokach, jak radzić sobie z „zakochańcem”.
Krok 1. Dajesz kosza w jak najkrótszym czasie od momentu zorientowania się, że coś ktoś do Ciebie więcej. Nie czekaj jebanych trzech tygodni, żeby powiedzieć, że kogoś lubisz jak kolegę z pracy, bo nie chcesz żeby się źle czuł. Tutaj trzeba chirurgicznej precyzji. Krótkiego cięcia. Dobrymi intencjami to jest piekło wybrukowane.
Krok 2. Trzymasz dystans. Coś z czym ludzie mają ogromny problem. Jeśli już wiesz, że ktoś Cie lubi bardziej niż tego chcesz, to nie traktuj go tak jak do tej pory. Bo to w tym zachowaniu ta osoba doszukała się „śladów zainteresowania swoją osobą”. Każdy uśmiech, każde spojrzenie odbierane jest przez „tego świra” jako zachęta/zainteresowanie.
Wyjaśnij takiej osobie, że to on/ona potrzebuje czasu i przestrzeni, żeby uświadomić sobie, że z tego nic nie będzie. Że na jakiś czas musicie ograniczyć kontakt ze sobą. Jeśli ma być z tego przyjaźń, czy jakaś inna forma znajomości, to w ramach naturalnej progresji zdarzeń i zachowań, tym się stanie.
Krok 3. Kontroluj własne zachowania, żeby się to nie powtórzyło.
Krok 4. Przez przypadek nie zakochaj się w kolesiu/lasce, którą odrzuciłeś/łaś.
Bo z tego zrobi się tandetna komedia romantyczna „made in Poland”. A jak już musisz, to powiedz to prosto z mostu tej osobie. Tylko licz się z tym, że może być już za późno. Ten ktoś może teraz stawiać czynny opór, bo będzie myśleć że się nim/nią tylko bawisz. Jeśli role się odwrócą, to masz po prostu przejebane i oswajanie zwierzątka zajmie Ci trochę więcej czasu.
Tak, takie historie się zdarzają. Nic na to nie poradzisz. Uczucia to pojebana sprawa.
I to by było na tyle proszę państwa. Mam nadzieję, że komuś się to do czegoś przyda. Jak nie, to mnie to tam dynda. Wyrzuciłem z siebie swoją dawkę cynizmu i jakoś mi odrobinę lepiej.
Teraz idę sobie jebnąć poczwórne espresso. Z syropem waniliowym.