„Jeśli spowodujesz, że Bóg będzie krwawił, ludzie przestaną w Niego wierzyć”
Ciekawe słowa wypowiedziane przez antagonistę drugiego filmu o Iron Man’ie. I w pewnym sensie, są całkiem trafne. W odniesieniu do filmu oczywiście 😉
Dlaczego tak uważam? Postaram się to wyjaśnić w dalszej części mojej recenzji.
Jak mogliście się domyślić z recenzji pierwszego filmu, jestem ogromnym fanem Iron Man’a z Marvel Cinematic Universe.
I mam mieszane uczucia co do tego filmu. Ten film to taka moja grzeszna przyjemność. Lubię go, bo to Iron Man.
Ale oczekiwałem trochę więcej od tego filmu.
Krótki skrót fabularny. Świat wie, że Tony Stark to Iron Man.
Wie to rząd Stanów Zjednoczonych, który próbuje mu odebrać pancerz i uczynić z niego broń. Oraz wie to Ivan Vanko, syn Antona Vanko (fizyka, który współpracował z ojcem Tony’ego – Howardem). Relacja między tymi dwiema rodzinami nie nalezy do najbardziej skomplikowanych – Howard Stark oskarżył Antona Vanko o sprzedaż tajnych informacji sowietom, przez co Anton został odesłany na łono Mateczki Rosji. Ivan obwinia Stark’ów za niepowodzenia swoje oraz swojego ojca, co prowadzi do planu zemsty na Tony’m.
Film ma kilka plusów. Podobnie jak w poprzedniej części, jest to gra aktorska i efekty specjalne.
Nie widzę sensu rozpisywać się nad każdą z postaci z osobna.
Jedyną zmianą w obsadzie, którą muszę nadmienić jest zmiana aktora wcielającego się w postać James’a Rhodes’a.
Od drugiej części nie gra Go Terrence Howard. W jego miejsce zatrudniono Don’a Cheadle’a. I w sumie rzeczy, była to dobra zmiana.
No dobra. Scarlett Johansson w roli Czarnej Wdowy też dała ładnie czadu 😉 Mimo bycia postacią drugoplanową.
W filmie pojawia się również specyficzny humor, głównie kręcący się wokół pewności siebie i lekkiej arogancji Tony’ego Starka. Co również działa na korzyść całości.
Sekwencje walk są bardzo dobre. Ale jest ich stanowczo za mało jak na film o Iron Man’ie. Nie zaprzeczę, ze same projekty pancerzy są fenomenalne. I scena w Monako z „Mark V” robi wrażenie, ale jak dla mnie jest to wciąż za mało.
Kilka słów o ścieżce dźwiękowej. Brakuje Jej ikry. Nie ma tej magii, jaką miała muzyka z pierwszej części. Jest, bo jest. Ogólnie pasuje, ale nie zapada w pamięć. Mały plusik za wykorzystanie AC/DC.
Ogromnym minusem jest to, że finałowa walka to powtórka z rozrywki z poprzedniej części. Antagonista dostaje własną wersję pancerzu Iron Man’a i się zaczynają tłuc. A po zwycięstwie obowiązkowo dochodzi do wielkiej eksplozji. Przypomina wam to coś?
Podsumowując. Iron Man 2 to film, który da się obejrzeć. Nawet kilka razy. Ale oglądając go miałem wrażenie, że zmarnowano ogromny potencjał. Dobrze, że nie czepiam się aż tak mocno dziur w historii, czy błędów logicznych.
Dam mu dzisiaj cztery Wypadkowe uśmiechy na sześć. Mocno naciągane cztery.
A wam? Jak się podobał Iron Man 2? Macie podobne odczucia do moich? Też przez chwilę zwątpiliście w Iron Man’a i filmy Marvel’a?